Ostatnia aktualizacja: 13 marca 2025
Jim i Jeff – mistrzowie udawania, że nie ogarniają
Jim Carrey i Jeff Daniels to para, która wygląda, jakby w każdym kolejnym filmie zapominała, co to ambicja, a mimo to tutaj dają radę. Pamiętam, jak kiedyś próbowałem z bratem odegrać scenę z odkurzaczem na imprezie – on udawał Lloyda, ja Harry’ego, a efekt? Sąsiedzi wezwali ochronę, bo myśleli, że się bijemy. Granie idiotów to sztuka, mówię ci. Ci dwaj wchodzą w to jak w masło – zero powagi, sto procent chaosu. I nikt im nie powie, że przesadzili, bo przecież taki był plan.
Kto wpuścił tych wariatów na drogę?
Ten film od startu wrzeszczy: „Logika? Nie znam, nie widziałem!”. Fabuła? To raczej ciąg gagów, które mają tyle sensu, co moje tłumaczenia, dlaczego spóźniłem się na autobus – „bo ptak mi drogę zasłonił”. A jednak ludzie to kochają. Lloyd i Harry, dwa dorosłe dzieciaki z mózgami wielkości orzecha, jadą przez Amerykę, demolując wszystko po drodze. To jak puścić mojego psa z sąsiadem na spacer – ślepy prowadzi kulawego, a ja potem sprzątam pobojowisko. I wiesz co? Klaskam im jak na stand-upie.
Przyjaźń głupich – coś, czego zazdroszczę
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że oni mają siebie. Serio, patrzę na nich i myślę: „Cholera, ja mam tylko subskrypcję na Netflix i kota, który mnie olewa”. Ich przyjaźń to taki klej na gorąco – trzyma ten cały bajzel w kupie, choć nikt nie wie jak. Wspierają się, napędzają swoje idiotyzmy, a ja się zastanawiam, czy kiedykolwiek miałem kumpla, z którym mógłbym rozwalić pół miasta i nie dostać focha. W grupie siła, nawet jeśli to grupa dwóch gości, którzy nie wiedzą, gdzie jest góra, a gdzie dół.
Kłopoty? To ich chleb powszedni
Ten duet to maszynka do wywoływania łez – ze śmiechu, rzecz jasna. Mają nosa do wpadania w tarapaty, jak ja do gubienia kluczy w najmniej odpowiednim momencie. Pamiętam, jak kiedyś oglądałem tę scenę z psem w vanie, popijając colę – no i masz, połowa wylądowała na kanapie, bo nie wytrzymałem. Ich teksty? Człowiek najpierw robi „facepalm”, a potem zwija się na podłodze. Oglądanie tego na CDA to jak skok na bungee – adrenalina na maksa, ale lepiej się upewnić, że lina trzyma.
Sarkazm leje się jak piwo w piątek
Szydera w tym filmie płynie niczym Wisła po roztopach. Żarty są tak proste, że aż wstyd się śmiać, ale i tak się śmiejesz – to jak guilty pleasure z oglądania reality show o influencerach. Jeśli liczysz na humor w stylu Doktora House’a, to sorry, Batory, odpływasz w złym kierunku. Tu Carrey sprzedaje sarkazm jak uliczny handlarz kebabem – tanio, szybko i z pełnym przekonaniem. I kupuję to w ciemno.
Chaos, który rządzi
Głupi i głupszy bardziej to tornado w kadrze. Wszystko się wali, przewraca, a oni biegają jak dzieciaki na placu zabaw, które właśnie odkryły, że huśtawka nie ma hamulców. Krytycy marudzili, że za głupie? No jasne, że tak – to jak narzekać, że kebab jest tłusty. Taki był zamysł od początku, więc po co biadolić?
Końcówka: lekarstwo na własne wpadki
Film dostał po łapach za brak sensu, ale powiedzmy sobie szczerze – nikt tu nie obiecywał Oscarów. Ostatnio, jak zawaliłem deadline w robocie, puściłem sobie ten film i nagle moje problemy wydały się małe jak ziarnko piasku. Chcesz się odstresować i poczuć, że twoje życie to jednak nie aż taka katastrofa? Głupi i głupszy bardziej na CDA załatwi sprawę. Tylko nie dziw się, jak potem zaczniesz gadać jak Lloyd – moje szare komórki wciąż się na mnie obrażają.
Strasznie głupi, a może i głupszy film 😀